Rapsodia z Demonem

Posiadam swoją prywatną listę utworów, tak zwanych, nietykalnych. Lista ta jest długa i obszerna.


Zawierają się na niej pozycje, których absolutnie, w moim przekonaniu nie wolno wykonywać, bo i tak zabraknie umiejętności, czy to techniczno wokalnych, czy aranżacyjnych. Za każdym razem, kiedy słyszę we wszechobecnych talent show próby zmierzenia się z utworami z mojej listy nóż mi się w kieszeni otwiera, a lewa brew sama się podnosi. Chodzi mi szczególnie o utwory, które urosły już do pewnego rodzaju pomnika muzycznego. Sztandary, które uzyskały swój status przez to w jakich okolicznościach zostały stworzone, albo wykonane, albo też w zależności od tego kto je wykonywał.


Na tej liście znajduje się mnóstwo zagranicznych utworów, począwszy od niezrównanej Whitney Houston z I will always love you, The Doors, z całą twórczością, zespół Queen, bo nie da się po prostu dosięgnąć poziomu. Na tej liście też jest wiele polskich utworów, między innymi "Dziwny jest ten świat" Niemena, Jaskółka Stana Borysa i wierzcie mi, mogłabym, długo, długo wymieniać, ale nie o to mi chodzi.

Wzmocnienie odczuć do tego typu utworów nastąpiło, kiedy dawno, dawno temu wybrałam się na spektakl „jeździec burzy”, który brał na tapetę, zarówno twórczość, jak i całe życie Jima Morrisona, obdarzonego przeze mnie miłością platoniczną do absolutnie wszystkiego. Te utwory śpiewane w języku polskim były, jak dla mnie, wręcz fizycznym zadawaniem bólu.




Jakież przeogromne przerażenie na mojej twarzy musiało się malować, kiedy przyjaciółka zaproponowała mi wybranie się na spektakl „Rapsodia z Demonem” w warszawskim teatrze Rampa, które bierze na tapetę aż 22 utwory Queen. Jeszcze gdyby brał się za nie Piotr Cugowski, którego uważam za rewelacyjnego polskiego wokalistę, potrafiącego dźwignąć ciężar takich legend, co udowodnił na swojej płycie A Tribute to Queen, moje przerażenie byłoby mniejsze. Główną rolę jednak odgrywał Kuba Molenda. Kropka.

Powiem Wam tak. Dawno nie ubawiłam się tak na żadnym spektaklu.
Sama jestem zaskoczona tym, co właśnie do Was piszę, ale tak jest.
Kto lubi klimat muzyki rockowej w oparach barowego alkoholu i fajek, klimat marzen zespołu rockowego, pragnącego sławy i uwielbienia powinien się na to wybrać, a będzie się bawił przednio.
Trzeba jedynie pozbyć się przekonania ze idzie się oglądać Freddiego Mercurego life.


Muszę przyznać, że spektakl nie był ciężki, całkiem przewidywalny, a przy okazji jest mnóstwo pozytywnych zaskoczeń.
Pierwszym rzucającym się w oczy, a raczej uszy to Kuba Molenda. Gdzieś pozbył się swojego drżącego głosu z przeszłości, co zasługuje na brawa, bo o wiele lepiej się go slucha.

Demon. Drugie największe zaskoczenie. Trochę żałuję, że to nie on wykonywał wszystkie utwory. Kawał głosu, który całkiem dawał radę, zarówno ze skalą, jak i emocjami. Brawo, brawo, brawo.
Ignacja i Aspazja to mistrzostwo charakteryzacji!

Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem była Ida. Rzadko się zdarza, żeby w zespole rockowym zachwyciła mnie kobieta, bo ogólnie rock powinien zostać oddany facetom ;) Wychodzi im to lepiej. Nie mówiąc już o wykonaniu jakiegokolwiek utworu Queen. A ona to zrobiła. Mało tego, zrobiła to dobrze!

Natomiast największym i najbardziej pozytywnym zaskoczeniem była rola Królowej. Banan miałam na twarzy, kiedy tylko wychodziła na scenę. Idealnie oddana karykaturalność postaci, dobre umiejętności wokalne powodują natychmiastową miłośc do tej roli.

Żeby natomiast nie było aż tak przesłodko, łyżka dziegciu też się trafiła. Jeden z moich najbardziej ulubionych tworów, jakim jest Show must go on, nie został udźwignięty. Tu akurat bez zdziwień, bo nikt go nie jest w stanie udźwignąć, ale najbardziej zabolał kontekst w jakim utwór ten został wykorzystany.

Tak czy siak, wyszłam z teatru naprawdę zachwycona i gdybym miała pójść na tę sztukę raz jeszcze nie zastanawiałabym się długo. Mało tego poszłabym raz jeszcze, z naprawdę ogromną chęcią.
Jeśli ktoś ma okazje, a waha się, niech pójdzie i bawi się, ale bez nastawienia na genialność Freddiego.

Tej sztuce w odbiorze naprawdę pomaga nastawienie publiczności.

Bawcie się dobrze!



2 komentarze:

  1. Poem tak:
    https://www.youtube.com/watch?v=bzNXfsJRijg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był pierwszy filmik, jaki podesłałam przyjaciółce, kiedy powiedziała na co idziemy. Ale to nie tak, nie w tym kontekście. Nie można się tu nastawić, że idziesz na koncert Queen i wtedy uszy nie bolą.

      Usuń