Tarta z białą czekoladą i granatem

Uwaga. Post ten zawiera lokowanie produktu przez nikogo nie sponsorowane. O!

Z racji corocznej pracowniczej tradycji, w tym roku również miałam okazję uczestniczyć w firmowej kolacji Świątecznej.
Odwiedziliśmy przewspaniałe miejsce, które polecam wszystkim z Warszawy i okolic.
Miejsce o swoistym charakterze, nietuzinkowym klimacie, głośnym, pełnym radosnych rozmów, z ogromem przepysznego wina i jeszcze smaczniejszego jedzenia.

Miejsce to znajduje się niedaleko Arkadii, także gdyby ktoś był ciekawy zapraszam na ich stronę internetową:

http://www.mielzynski.pl

Koniec darmowej reklamy.

Na deser wszyscy, jak jeden mąż zamówiliśmy tartę z białą czekoladą i granatem. Od pierwszego kęsa starałyśmy się z koleżanką rozgryźć jej skład. Tajemnica tkwiła w niesamowicie kruchym, ale puszystym zarazem cieście oraz kremie. Krem miał konsystencję masełka, ale wyjątkowo lekkiego. Delikatny, ale zarazem zwarty, niemazisty, ale też nie kruchy. Całość była okraszona małymi ziarnami granatu, które nie tylko przepięknie wyglądały, ale nadawały również specjalnego "kopa" słodkiej czekoladowej masie.

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie starała się tego odtworzyć w domu. Nie umiem niestety wymyślać przepisów na desery, dlatego też trzeba było posiłkować się internetowymi przepisami.

Wybrałam pierwszy lepszy z brzegu, który wydawał się mieć ręce i nogi. I po tym zdarzeniu przyszedł mi do głowy pomysł na cykliczne tematy. Będę wyszukiwać w internecie przepisy, rozbrajając je na części pierwsze i nie zostawiając na nich suchej nitki. Albo wychwalać pod niebiosa.

Przepis zaciągnęłam stąd.

W tym przypadku akurat jestem totalnie rozdarta, bo z jednej strony nie ma co narzekać, ale z drugiej strony miałam inne wyobrażenia na temat finalnego efektu. Dwóch lewych rąk do gotowania nie mam, dlatego nie próbujcie tego zwalić na umiejętności. Tak się nie bawimy. Do rzeczy.




Ciasto. Za twarde. Jakbym nie znała pierwowzoru, który chciałam odtworzyć, całkiem by mi smakowało. No i czas pieczenia, który od razu wywołał u mnie uśmiech! Stanowczo za krótki, pomimo sprawnej, nowej i jeszcze czystej kuchenki.

Krem. No niby zły nie wyszedł, ale to totalnie nie ta konsystencja. Ten był śmietanowy o smaku białej czekolady. Gdyby przyszło mi do głowy wrócić do tego przepisu na sto procent użyję składników, które pierwsze przyszły mi do głowy czyli roztopionej w kąpieli wodnej białej czekolady i mascarpone. Tak.



Ale Małżowie, to wdzięczne istoty. Zaraz po zrobieniu zdjęć pół blachy zniknęło. Też sobie zaraz ukroję jeszcze jeden kawałek.

Jak mawiał mój matematyk: REASUMUJĄC:

Pomimo wykrytych wad, przepis polecam tym, którzy nie mieli szansy spróbować tarty u Mielżyńskiego. Połączenie białej czekolady z granatem jest naprawdę fajne i warte odkrycia.


1 komentarz:

  1. Fajny pomysł na cykl na blogu. A Mielżyńskiego w Poznaniu też polecam!

    OdpowiedzUsuń