Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jedzenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jedzenie. Pokaż wszystkie posty

O jajecznicy słów kilka


Weekend to czas, kiedy wszystko zwalnia. Budzik nie wyrywa brutalnie ze snu. Kto pierwszy wstanie, ten nastawia kawę, a na śniadanie schodzimy w piżamach. Wspólny nieśpieszny poranek celebrujemy często aż do południa.





Nieodłącznym elementem sobotniego śniadania jest jajecznica. Dawno, dawno temu, za paroma domenami i wieloma witrynami, gdzieś w czeluściach internetu można znaleźć mój stary blog. Stawiałam tam swoje pierwsze kroki w pisaniu artykułów. Tam też po raz pierwszy poruszyłam temat jajecznicy i mojego konserwatywnego podejścia do tematu.

Słoiki na słodko i słono

Przygotowanie lunchu do pracy to jeden z moich większych koszmarów.


Ja uwielbiam gotować, spędzać czas w kuchni, smakować, doprawiać, wąchać, karmić, JEŚĆ.
Przygotowanie lunchu do pracy to jednak dla mnie katorga.

Dlaczego?




Zupa krem z dyni

Kiedyś nie przepadałam za dynią. Pewnie dlatego, że zraziłam się, kiedy zjadłam marynowaną w occie. Nie podeszła mi i koniec.


Dynię odczarowała mi kuzynka Małża, która poczęstowała mnie zupą kremem z dyni. Nie mogłam się jej najeść!

W internecie jest mnóstwo inspiracji, dzięki którym w łatwy i przede wszystkim szybki sposób przygotujecie własną wersję kremu.


Powiem Wam, że obojętnie na którą inspirację w internecie spojrzycie, przygotowanie kremu z dyni jest proste, jak parę pstryknięć palcami, sami zobaczcie:

Przepis na serek z łososiem


Przepis, którym się dzisiaj z Wami podzielę przywiózł Małż z zagranicznych wojaży do kraju łososiem i muminkami płynącym.



 

Przepis mogliście zobaczyć wczoraj dokładnie tu: - na blogu (klik), i na youtube (klik).

Niezawodne ciasto ze śliwkami

Gdy sezon truskawkowy był w pełni, koleżanka z pracy przyniosła ciasto z truskawkami. Zwykłe, najprostsze jakie tylko możliwe. Ucierane, gładkie, lekko wilgotne, z pysznymi owocami na wierzchu, a całośc przyprószona była cukrem pudrem.


Uważam, że to właśnie prostota tego ciasta spowodowała, że zakochałam się w nim od pierwszego kęsa.  Nie byłabym sobą, gdybym nie poprosiła o przepis. Dzięki uprzejmości Edyty przepis poszedł od razu do wypróbowania. Nie mogę do dnia dzisiejszego dojśc do przyczyny, przez którą ciasto mi się nigdy nie udało. Jej wychodzi zawsze, u mnie zawsze jest jakiś problem. Albo zrobię zakalca, albo nie wyrośnie, albo za bardzo opadnie, no ogólnie w ogóle nie przypomina pierwowzoru. Ubolewając ogromnie musiałam się z przepisem pożegnać po 5 nieudanych próbach. Walczyłam dzielnie.

Uwaga! Premiera!

Miewam tak, że przeglądając otchłań inernetu natknę się czasem na coś co ma ogromny wpływ na to co robię i czy mi się w ogóle chce i jak bardzo mi się chce.



Niedawno też odkryłam, zupełnie przypadkowo moją nową fascynację, o której kiedyś Wam powiem. Albo i nie. Zobaczymy.

 Tak czy siak, zmierzam do tego, że ta fascynacja była dla mnie przyczyną rozpoczęcia nowej rzeczy. Dlatego zapraszam Was, na pierwszy, powstały pod wpływem impulsu i totalnie bez przygotowania i przemyślenia, na zupełnym spontanie tego, co zobaczycie poniżej.

Jak w 3 krokach zrobić pralinki

Dawno dawno temu, w zamierzchłych czasach, tak mniej więcej podstawówkowych, coś między zerówką, a pierwszą klasą, moim ulubionym jesienno-zimowym rytuałem było zasiadanie do wieczorynki z kubkiem gorącej herbaty w ręku.

Na tamte czasy był to dla mnie bardzo poważny rytuał, wyznaczający jasno porę dnia. Pamiętam jak dzisiaj telewizor stojący na charakterystycznym stojaku, do którego był kategoryczny zakaz zbliżania się. Pewnie dlatego, że był okropnie chybotliwy, więc poruszenie telewizora groziło stuprocentową katastrofą.

No to klops!

Jeśli przygotowujecie się na imprezę i zachodzicie w głowę co przygotować do jedzenia, to podpowiem Wam, że jedną z wdzięczniejszych rzeczy, jaką możecie podać na stole są koreczki. 


Po pierwsze, jest chyba milion wersji, nie wiem w sumie jak to nazwać, bo danie i potrawa to zbyt szumna nazwa. Po drugie, pomimo, że przygotowanie jest trochę czasochłonne, bo ponabijanie wszystkich produktów na patyczki, jeśli przygotowujecie dużą ilość, potrafi zająć sporo czasu.
Niemniej jednak i wygląd jest wdzięczny i smak potrafi zaskoczyć.

Domowy sos słodko-kwaśny

Niedawno odwiedzili nas znajomi, którzy tak, jak my hobbystycznie zajmują się wyrobem własnych wędlin, wędzeniem kiełbas i szeroko pojętym wekowaniem co tylko się da. Szybko temat zszedł na sposoby wekowania, przerabiania, marynowania i na wymianę przepisów.


Biorąc pod uwagę, że sezon pomidorowy już się zaczął, a pamiętając, co działo się w zeszłym roku z ilością owoców, która wyrosła na krzakach, przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza wszelkie pomysły na przetwory z pomidorów.

Najlepsza zupa wszechczasów na letnie upały


Co prawda pogoda ostatnio nas nie rozpieszcza, zaczęło się pięknymi, tropikalnymi wręcz upałami, a teraz lipiec bardziej przypomina lipcopad.

Tak czy siak, z oficjalnych źródeł, zwanych też prognozą pogody, wiem, że od środy mniej więcej, znów będziemy mogli cieszyć się upałami.

Pieczony omlet

Dużo czasu zajęło mi nauczenie się zwyczaju jadania śniadań.


Zawsze lepszym rozpoczęciem dnia było dla mnie przedłużenie wylegiwania się o te 15 minut, niż przygotowanie śniadania.



Słodko pikantna marynata do mięsa poleca się na majówkę

Majówka już tuż tuż. Wierzę, że grille przeszły gruntowny przegląd po zimie i już nie możecie się doczekać, kiedy rozpalicie ogień. Bo wszyscy wiemy, że w majówkę we krwi prawdziwego Polaka płynie kiełbasa ;)


Momenciek, momencik, chwileczka, chwilunia. Poza czystym grillem i żarem, jak piekło gorącym przyda Wam się pomysł na marynatę. Dlatego, jak zawsze pędzę Wam z pomocą, bo przetestowałam kolejny przepis. Wyłowiłam go z otchłani internetów (dokładnie stąd -> klik <-), abyście nie musieli się już męczyć. Przetestowałam za Was i powiem szczerze, że możecie robić w ciemno.

Niezawodny sposób na zamianę pyry

Jakiś czas temu usłyszałam o ciekawej zasadzie, nigdy przeze mnie w sumie nie wypróbowanej, ale kiedy tylko nadarzy się okazja, będę gotowa do testów.


Postanowiłam mocniej popracować nad jadłospisem, dlatego wszystko co wysokokaloryczne zamieniam na warzywa i lżejsze wersje wszystkiego co się da. W ten sposób zamiast białego ryżu, na talerzu ląduje jego brązowa wersja. Makarony tylko razowe i w niewielkiej ilości. To boli mnie najbardziej. Czerwone mięso zastąpiłam białym i wprowadziłam znacznie większą, niż do tej pory, ilość ryb w tygodniowym menu.


Jednogarnkowe spaghetti

O tym, że uwielbiam gotować wiecie nie od dzisiaj.
Lubię mieć dużo czasu na gotowanie. Uwielbiam znaleźć przepis, mieć czas na odpowiednie zakupy i czas na pichcenie.


Kiedy tego czasu nie ma, wychwalam, na czym ziemia stoi, kogoś, kto tworzy jednogarnkowe przepisy.
Są szybkie, smaczne i często niedrogie.


Uwielbiam makarony. Mogę je pochłaniać w każdej ilości i z każdym sosem.
Długo podchodziłam do tematu  jednogarnkowego spaghetti jak pies do jeża. Niemniej jednak, odkąd wypróbowałam taki przepis jestem jego ogromną fanką. 
Byłam przekonana, że eksperyment ten zakończy się spektakularnym fiaskiem, ze względu na makaron. Bałam się, że albo będzie rozgotowany, albo za twardy. Okazuje się, że jest idealny, a sos, w którym makaron się gotuje jest aksamitnie gładki.

Spróbujcie kiedyś, na pewno pokochacie.



Potrzebujecie:

1. 2 pomidory,
2. Małą cebulę, lub połowę dużej
3. Garść świeżej bazylii
4. Garść świeżego szpinaku
5. Ząbki czosnku - zależy ile lubicie. Ja dodałam 3 średniej wielkości i jak na mój gust jest ok.
6. Garść makaronu
7. Sól i pieprz
8. Woda (ja użyłam 0,5 l, ale zazwyczaj robię to na oko)


Pomidory parzymy, żeby pozbyć się skórki. Resztę składników trzeba posiekać.


Wszystko razem wrzucamy do garnka, albo, jak zrobiłam to ja, do szerokiej patelni.




Do składników dolewamy odrobinę oliwy z oliwek.


Dodajemy sól i pieprz.


Dolewamy wodę. Ja użyłam 0,5 l. Zawsze lepiej jest dolać na początku mniej wody i dolać w trakcie gotowania, niż dolać za dużo i rozgotować makaron, i nieodparować sosu. Za dużo wody spowoduje klapę. Lepiej dolać, serio.


Wstawiamy wszystko na kuchenkę i gotujemy do momentu kiedy makaron będzie miał dla nas odpowiednią konsystencję, będzie nie za twardy i nie za miękki.


Makaron idealnie wchłonie nadmiar wody, co spowoduje, że sos będzie gładki, a wszystkie smaki idealnie się połączą.
Można wykończyć danie startym parmezanem i zajadać po łokcie.



Myślę, że sięgnę po ten przepis jeszcze nie raz.

Smacznego ;)



Placki ziemniaczane - najlepsza wersja

Powinnam była zatytułować ten wpis "Placki pyrowe", bo, cytując klasyka:


Wszystkie buraki mówią na pyry ziemniaki.

Pyr u babci był zawsze dostatek. Gospodarstwo zobowiązywało i na polu zawsze były pyry.
Wykopki, zbieranie stonki, ognisko z pieczonymi pyrami zakopanymi w żarze dogasającego ogniska i te klimaty.
Dlatego też zostałam nauczona przygotowania niezliczonej ilości dań z pyr.  Zapiekanek, bab ziemniaczanych pyrowych, no i placków!



A u Was, co jada się na Wigilię?

Tym pytaniem koleżanka z pracy wyrwała mnie z zamyślenia nad arkuszem excella.

No jak to co? to co wszędzie...

O naiwności.
To znaczy ja wiem, że każdy zakątek Polski to inne zwyczaje i tradycje, że tutaj Gwiazdor, tam Mikołaj, tam zupa grzybowa, a tam barszcz, ale żeby kolacja wigilijna tak diametralnie różniła sie między Mazowszem a Lubelszczyzną to dla mnie ogromne zaskoczenie, zwłaszcza, że mam rodzinę na Lubelszczyźnie, więc tym bardziej mi się w głowie nie poskładało.




Domowe zawsze lepsze

Zawsze obiecywałam sobie, że nie popadnę w paranoję odnośnie własnej produkcji żywności. Chemia jest obecna we wszystkim i nie sposób tego uniknąć.Niemniej jednak odkąd żyjemy na wsi, w naszym Morrinelandzie, łatwiej jest o dostęp do naturalnych produktów. 

Do jaj od kur swobodnie biegających po wybiegu i jedzących to, co sobie wygrzebią. Do mleka od krów pasących się na zielonym pastwisku pod lasem. Jedyne z czym mam jeszcze problemy to mięso. Nie jestem w stanie przerobić całej świni. Może i przerobić to nie jest wielkie wyzwanie, ale przechować to zupełnie inna historia.
Jak dziś pamiętam smak pierwszej spróbowanej przeze mnie wędliny domowego wyrobu. Również jak dziś słyszę opinię mojej mamy, która widząc jak się zajadam kolejnymi plastrami polędwicy powiedziała, że była przekonana, że nie będzie mi smakować, gdyż była przekonana, że zwycięży przyzwyczajenie do „sklepowych” wyrobów. Miałam wtedy mniej niż 10 lat, a wędliną częstowała nas sąsiadka, której rodzina żyła na wsi i często takie produkty gościły u nich na stole.
Nie ma co rozpisywać się nad wyższością domowych wyrobów nad kupnymi produktami. To jak dyskusja o wyższości gruszki nad jabłkiem. Nie da się porównać. Tu po prostu chodzi o sentyment. O smak i zapach dzieciństwa. O wspomnienie, że takie wyroby skupiały w gospodarstwie najbliższe sąsiedztwo, które poza ciężką pracą nad przerobieniem 200 kg mięsa nadrabiało zaległości towarzyskie z okresu od ostatniego przetwórstwa.


Fiat 126p. Niebieski.

Pamiętam, jak dzieciństwo spędzaliśmy na wsi. Na podwórku, gdzie kaczki przeganiały kury, kot leniwie wygrzewał się na słońcu, psy radośnie machały ogonami, a kogut piał dostojnie każdego ranka.




Codziennie po szkole jeździliśmy do Babci, gdzie czekał na nas obiad przyrządzony z domowych specjałów. Krowy dawały mleko, mięso pochodziło z własnej zagrody, jajka były znoszone przez kury, które naprawdę były szczęśliwe.

4 składniki

Zdarzają się takie momenty, kiedy człowiek nawet nie ma jak się po nosie podrapać.
Akurat tak mi wyszło ostatnio, że rozdzieram się pomiędzy wyjazdami służbowymi, a paskudnym choróbskiem. Życie takie. Przez to nie ma czasu, o siłach nie wspominając, na stanie w garach, wymyślanie skomplikowanych potraw i eksperymenty. 



Nie polubimy się.

To definitywny koniec. Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek mieli ze sobą jeszcze coś wspólnego.




Zgiń awokado.