Subiektywny przegląd tygodnia #9

Kolejny wpis z cotygodniowego cyklu co w MorrineLandzie piszczy, czyli przegląd wydarzeń zdarzeń i sytuacji napotkanych w minionym tygodniu.  Co interesowało, albo co wydarzyło się Morrine w minionym tygodniu. Przygotujcie kubek kawy/herbaty/kakauka i zabierajcie się do lekturki!


PONIEDZIAŁEK




Polski film zgarnia Oskara.
Oczywiście z przełomowego faktu, pierwszego od miliona lat, cieszymy się najlepiej, jak tylko my, Polacy, potrafimy. 
Zdążyliśmy wyśmiać kreację Kuleszy, jej fryzurę, przemówienie Pawlikowskiego, daliśmy radę się oburzyć, bo śmiał powiedzieć, że wszyscy teraz będą pijani, no i oczywiście stwierdziliśmy, że tego Oskara nie chcemy. Brawo, oby tak dalej.

WTOREK




Przekonałam się, że życie w MorrineLandzie to najlepsze co mogło mnie spotkać.
Od czasu do czasu zdarza mi się opuścić moje ciepłe, przytulne gniazdko.

Idąc ulicą po Warszawie, po pracy, stwierdziłam, że totalnie odzwyczaiłam się od miejskich odgłosów.  Fakt, że idę z kimś po ulicy i nie mogę prowadzić normalnie rozmowy, tylko muszę drzeć japę, żeby być usłyszaną, to droga przez mękę.

Fakt, że idę drogą i nerwowo się oglądam za siebie, bo słyszę głosy grupy mężczyzn idących za mną, pozwoliło mi przekonać się jaką cudowną odskocznią i możliwością wyciszenia się jest wiejski spokój.

Nie umiałabym już się w mieście wyciszyć i odpocząć po dniu pełnym zawirowań i stresu w pracy. No nie umiałabym.

ŚRODA

Miałam dziś koszmar.
Śniło mi się, że zaczęłam uprawiać sport.
Biegałam przez 5 km. Dla zabawy.
To straszne.

CZWARTEK

Myślę intensywnie, czy przeprosić się z rowerem.

Nielubimy się od dawna. Od jakiś 10 lat. 
Pamiętam, że było wtedy lato. To było naprawdę gorące lato. Pojechałyśmy we dwie na przejażdżkę po okolicy. Musiała to być bardzo duża okolica, bo zrobiłyśmy tego dnia, jak się później po sprawdzeniu mapy okazało, jakieś 60 km. Dla mnie to był wtedy ogromny dystans. I nie byłoby nic złego w tym dniu, gdyby nie fakt, że zabłądziłyśmy na jakiejś polnej drodze pomiędzy polami kukurydzy. Nie miałam zielonego pojęcia w którą stronę do domu, a słonce właśnie było w zenicie.

Absolutnie wszystko mnie bolało, nie miałyśmy ze sobą nic do picia. Zsiadłam z roweru, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Do dziś pamiętam ten ból w łydkach. Byłam bliska płaczu i telefonu do taty, żeby po mnie przyjechał samochodem, zabrał rower do bagażnika a mnie do domu. Pomysł o tyle idealny o ile byłabym w stanie wytłumaczyć gdzie jestem, ale że nie byłam w stanie bo nie miałam zielonego pojęcia o moim położeniu, trzeba było rower okrakiem prowadzić przed siebie.

Od tamtej pory rower stoi zapomniany w skrytce przy garażu.

Ale potem zobaczyłam to i stwierdziłam, że może by się przeprosić? Zwłaszcza, że jak na rower, był wyjątkowo tani...




PIĄTEK




Telefony, które najbardziej łechtają Twoje wybujałe ego, to telefony zaczynające się od:


"Hej Morrine, dzwonie do Ciebie, bo my się tu spieramy, a Ty będziesz to wiedziała na pewno!"
Dzwońcie tak do mnie częściej!




4 komentarze:

  1. Hahaha środa- ten sen to rzeczywiście koszmar :D
    A rowery są fajne- może warto przełamać lody :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę im nie ufam, po zdarzeniach sprzed 10 lat, poza tym to sport. Nie wiem. Ciągle się waham.

      Usuń
    2. Oj tak, środa zdecydowanie koszmarna :D

      Usuń
    3. Zgadzam się z przedmówczyniami :)

      Usuń