Gdzie Morrine nie może, tam chłopa pośle.

Zaniemogło mi się trochę.

W piątek dałam radę się zwlec z wyra, dowlec do pracy ostatkiem sił, w sumie nie wiem po co, chyba tylko w celu, osobistego zakomunikowania szefowi, że w sumie wracam do domu i idę spać.

Poszłam.

Zdechłam.

To był naprawdę dzień wyjęty z życiorysu.





Oddałam pełną władzę nad Morrinelandem Małżowi.

Z tego powstały takie cuda jak chociażby sałatka owocowa, która uratowała mi życie.
Ciepły rosołek też ratuje życie, nie mniej niż sałatka owocowa.

Wystarczyło poleżeć trochę na kanapie, żeby w kuchni zrobiło się czysto, podłogi były odkurzone i zmyte, warzywnik założony.

Pomidory rozsadzone, upalikowane, podlane.
Grządki zaprowadzone, chwasty wypielone.

I najważniejsza rzecz, mam nadzieję, że mój żołądek będzie w stanie to przyjąć pomimo upojnej jelitówki, wykonane przez Małża ogórki małosolne.

Mówię Wam.
Wystarczy się położyć na jeden dzień i nie wstać z wyra.
Magia!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz